07.07.2016 | Europa
Rozgrzana, pulsująca ziemia, senne turkusowo-szmaragdowe zatoki, silnie zakorzenione tradycje oraz ostrożna, wyspiarska postawa. Sycylia to nie tylko jedyny w Europie aktywny wulkan i miejsce, gdzie mafia mówi dobranoc. To nie tylko włoska poezja architektury wymieszana z gorzką zadumą sprzed paru epok. Dziś opowiem Wam o Sycylii skromniejszej, ale równie dumnej i ważnej- wybieramy się na jej Dziki Zachód.
Po pierwsze na Sycylię Zachodnią dotrzemy niedrogo- tani przewoźnicy oferują loty m.in. do Palermo i Trapani Birgi. Pomimo uruchomienia tych połączeń, część zachodnia jest nieco mniej znana niż wschód wyspy (gdzie turyści po wylądowaniu w Katanii często jadą na Etnę, do Syrakuz czy Taorminy), więc choć szlaki te są coraz częściej przecierane, to jeszcze mamy szansę natknąć się jeszcze na sporą dozę autentyczności. Jest niebanalnie i przepięknie.
Pamiętajmy, że kiedyś cała wyspa należała do Arabów. Do dziś Sycylia Zachodnia czerpie z kultury arabskiej, np. jedną z lokalnych potraw Trapani jest cous-cous.
To właśnie w tym miejscu się zatrzymałam i była to baza wypadowa do kolejnych wycieczek po wyspie. Nie zgodzę się z opiniami z innych blogów, gdzie Trapani traktuje się wyłącznie jako miasto tranzytowe i raczej nie jest polecane do zwiedzania w przeciwieństwie do sąsiadującej Marsali.
To prawda, jest to miasto, w którym dominuje codzienność: rybackie łodzie, psy odpoczywające w cieniu, rodziny spacerujące w weekendowe popołudnie, a czasem i opuszczone hotele przy plaży.
Imprezowicze- nie zjadziecie tu dyskotek i imprez do białego rana. Miasteczko natomiast obfituje w wydarzenia kulturalne, koncerty, urocze restauracje, puby, lodziarnie i kawiarnie. W sam raz do słodkiego nicnierobienia (dolce farniente) i aktywnego relaksu.
Z Trapani będziemy mieć jedynie rzut beretem no największych atrakcji tej części wyspy (Erice, Palermo, San Vito lo Capo, Marsala), ale samo miasto ma do zaoferowania całkiem sporo- ładne plaże, uroczą starówkę, wiekowe saliny, można też wykupić wiele wycieczek na sąsiadujące wysepki.
Ciekawe jest również położenie miasta na cyplu, przez co spacerując uliczkami centro storico, włosy rozwiewa nam wiatr z trzech stron półwyspu.
Gdy tylko ruszyłyśmy autostopem w kierunku Marsali, naszym pierwszym przystankiem były saliny, których zbiorniki przez różną zawartość minerałów przybierają niesamowite odcienie, gdzieniegdzie natkniemy się też na stary wiatrak, a podobno można i spotkać flemingi.
Ciężko uwierzyć w to, że produkcję soli rozpoczęli w tym regionie aż 2700 lat temu Fenicjanie.
Marsa el Allah to arabsku port Allaha. Ale nie plaża ani statki nam były w głowie odwiedzając to miasto. Marsala słynie przede wszystkim z produkcji wina, przypominającego portugalskie Porto.
A tak poza tym, słowo „marsala” to również oficjalna nazwa koloru Pantone o różowo-bordowym odcieniu.
Tak naprawdę wina z Marsali próbowałam jeszcze w Trapani. W sklepach spożywczych można było kupić przepyszne wino z beczułki nawet za 1,5 euro za litr nalewane do plastikowej butelki.
Poza tym wina i innych lokalnych produktów (często czerpiących kuchni tunezyjskiej) można skosztować w tzw. enotecach.
Na Trapani przez cały czas dumnie spogląda mistyczna, jakby niedostępna góra, która stanowiła dla nas punkt odniesienia. To Monte San Giuliano. To na nim znajduje się słynne, średniowieczne miasteczko, Erice (nazwa pochodzi od mitycznego Eryksa), z którego rozciągają się bajeczne widoki na całe Trapani.
To punkt obowiązkowy dla tych, którzy kochają klimat kamiennych domów, murów obronnych, kościołów i wąskich uliczek z wyślizganym brukiem.
Samą w sobie atrakcję stanowi też dojazd do Erice- kolejką linową (należy jednak upewnić się, że nie ma silnego wiatru – wówczas jest nieczynna i można zdecydować się na dojazd autobusem lub samochodem).
Miasteczko stanowi odpoczynek od upalnego Trapani – górskie rześkie powietrze pozwala na chwilę ochłonąć.
Na górę wjechałyśmy kolejką, w dół wracałyśmy stopem. Wracający po całym dniu prac w kawiarni Felipe opowiada nam o pięknej przyrodzie wyspy, spokojnym Trapani i szalonym Palermo. Po pytaniu o wpływy mafii, zapada krępująca cisza.
Przejrzysta woda o karaibskim odcieniu, piaszczysta plaża, sąsiadujący rezerwat przyrody Zingaro i zamykające tę scenerię wzniesienia rodem z Rio de Janeiro. San Vito Lo Capo to według większości rankingów bezsprzecznie najpiękniejsza plaża w całych Włoszech.
W pobliżu plaży zakotwiczonych jest wiele łodzi i kutrów rybackich. Krystalicznie czysta woda kusi, toteż tuż obok znajdują się również szkółki nurkowania.
Aby dotrzeć do Tureckich Schodów jadąc, tak jak my, samochodem – należy kierować się na zjazd Realmonte. Choć miejsce jest względnie „schowane” , bez problemu znajdujemy parking i idziemy chwilę pieszo plażą, by ujrzeć najbardziej fascynujące widoki.
Skąd nazwa oznaczająca „tureckie schody”? To tutaj tureccy piraci chronili się przed sztormami. Wybrali niezwykłą plażę na południu wyspy. Białe schody marglowych klifów i szmaragdowa woda zaczarują Was już na zawsze. Ciężko będzie to miejsce opuścić.
Wracając ze Scala dei Turchi, czyli z okolic Agrigento, jeszcze tego samego dnia planowałyśmy dostać się do dość niezwykłego rezerwatu – Vulcanelli di Macalube. Obecne tam sofatary, czyli szczeliny, z których wydobywają się wyziewy wulkaniczne miały wyrzucać zimne, białe błoto, tworząc przy tym księżycowy krajobraz. Niestety miejsce było zamknięte.
Jedziemy dalej autem i szukamy trasy na Corleone, słynące z powieści Mario Puzo i jej filmowej adaptacji – Ojciec Chrzestny. Przepytujemy po kolei sympatycznych mieszkańców sąsiadujących miasteczek o trasę (włoski to tu i nie tylko tu- konieczność), jednak niejaka „trójwymiarowość” tras w tej górzystej okolicy nie ułatwia sprawy. Dajemy sobie jeszcze jedną szansę. I jeszcze jedną i kolejną…Aż w końcu jedziemy we właściwym kierunku.
Trafiamy na małe, nieco zaniedbane i odrapane miasteczko z wąziutkimi uliczkami, kościółkami i wielkim cmentarzem. W tej okolicy ukrywali się przez dziesięciolecia tutejsi Toto Rina i Bernardo Provanzano, najgroźniejsi sycylijscy mafiosi.
Zapytani o mafię Sycylijczycy z reguły milczą, choć podobno większość z nich wciąż ma większą lub mniejszą styczność z mafią. Mieszkańcy miasta i wyspy chcą jednak wreszcie przestać być kojarzeni z porachunkami gangsterskimi. Przecież Trincaria (dawna nazwa Sycylii) to znacznie więcej!
Wyjeżdżając z Corleone, kierujemy się na północ. Wokół nas robi się coraz bardziej zielono, co jakoś dodaje ulgi po pięknym, lecz wypłowiałym krajobrazie sycylijskich wysuszonych pagórków. Wykonując wiele włoskich manewrów samochodowych (klakson na wymuszenie pierwszeństwa, jazda jednym pasem „na szachownicę” i przeciskanie się między ludźmi, skuterami i samochodami), wjedżamy w samo serce przytłaczającego, pięknego, śmierdzącego i autentycznego Palermo. Taki właśnie opis wydaje mi się najbardziej adekwatny.
Zatrzymujemy się na szybką (niedobrą jak na Włochy) kawę. Zapytane o parkomat dzieci mówią:
-Nie, nie trzeba płacić za parking.
-Ale jest tu przecież strefa parkingowa?
-Signorina! Tu przecież nikt nigdy nie płaci za parking!
Gdy dziękuję i wracam do autem wołają jeszcze za mną – Nie zapomnijcie o wyjęciu kluczyków i wartościowych rzeczy z auta, bo tu kradną! – Uśmiechamy się. Przecież we Włoszech zostawienie samochodu z kluczykami w środku to standard.
Był to mój drugi raz w tym Palermo i dlatego zdecydowałam się wpaść na chwilę. Nie mylą się jednak ci, którzy mówią, że miasto to wymaga kilku dni na zwiedzanie. To nieprawdopodobnie różnorodna metropolia. My odetchnęłyśmy od jej zgiełku na przepięknej, miejskiej plaży Mondello ciesząc się zachodzącym słońcem i cieplutką, błękitną wodą niczym w basenie.
Co za intensywny dzień! Czas odpocząć w sennym Trapani…